Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/128

Ta strona została uwierzytelniona.

106

dziesz, a co wieziesz. Z takiej wolności nieograniczonej i z tego opłakanego nieporządku najlepiej opryszki korzystały.
Takim to kształtem i mnie uwieźć chciano. Borawka snać napewno liczył, że mnie wezmą, i dlatego ową kapitanję, którą, jak się to teraz dopiero dowiedziałem, Paszycowi wydarł, po tak niskiej cenie mi przedawał. Myślał sobie infamis: «co da, to da, a zawsze zysk z tego, bo jak kupi rangę, to ją mieć będzie przez dzień jeden, a gdy go Schwedicke weźmie, ja patent sobie odbiorę, a tak i kapitanję i 6000 złotych mieć będę». W taką to sieć mnie złapać miano.
Podziękowałem w myśli Panu Bogu, że mnie swoją najłaskawszą opieką dotąd chronił, i całą zdradę odkryć i przeniknąć dozwolił. Teraz już o siebie się nie bałem, ale chodziło mi o to, aby ów kij, co go na mnie zgotowano, obrócić na Borawkę, i tak sprawą całą zakierować, aby się niecnota w własne sidła ułowił i w tym samym dole leżał, który tak chytrze podemną podkopał. Jakoż wnet stanął mi na myśli plan cały, jak mam sobie począć, aby i Paszyca z rąk szalbierskich salwować, i Borawkę rozumu nauczyć, i owych frantów pruskich, co na moją skórę łakomi, aż tu w Radomiu na mnie się nasadzili, z kwitkiem posłać do pana obersztera Koggeritza!
Deibel i Wedelsztedt, którzy razem stali kwaterą, wysłuchali z wielkiem zdziwieniem mojej przygody, a Deibel tak mi powiedział:
— Widzisz tedy, panie kamrat, jako przy mnie