Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/139

Ta strona została uwierzytelniona.

chorągwi, jak siedzi już na karku tym dwom Prusakom, którzy na mnie nacierali.
Moi Niemcy teraz fugas, i nuż się rejterować do owej bryki, która stała opodal — a my sadzimy za nimi. Dopadli przecież owej fury, bo Szturrawskiemu koń się znarowił, a my z Deiblem dogonić ich nie mogli. Jeden z nich odwrócił się ku mnie i kapeluszem się pokłonił. Był to poczciwy Scherwein, do którego ja krzyknąłem:
— A pozdrów tam pana obersztera!
Grüss’ Gott! — zawołał Scherwein, jakby nic nie zaszło, i bryka w największym pędzie poleciała dalej.
Kiedyśmy już trochę ochłonęli po tej żwawej potyczce, ja najpierw pobiegłem do Schwedickego, aby obaczyć, czy też ratunku jakiego dać mu nie można, bo chociaż on mnie nieszczęśliwym chciał zrobić, to mi przecież żal było człowieka. Opatrzyłem go i poznałem, że już nie żył — a człek miał w tem trochę praktyki, bo się na to w lazaretach i na pobojowiskach napatrzył.
Zwróciłem się potem ku Szturrawskiemu, który z konia zsiadłszy, jak triumfator pokręcał wąsa, i rzekłem doń grzecznie:
— Mości panie Towarzyszu, podwójnie to szlachetnie ze strony Waszmości, żeś dał sukurs człowiekowi, którego niejako za adwersarza Waszmość uważać masz prawo, bo na nim satysfakcji honoru swego jutro właśnie masz poszukiwać. Przyjmże Waszmość Panie Towarzyszu wyraz najszczerszego