Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/140

Ta strona została uwierzytelniona.

118

afektu wdzięczności, boś mnie z rąk złoczyńców salwował...
Mówiąc to, ręki mu jednak nie podałem, bojąc się, aby obrazy niedawnej pamiętny, dłoni mi swej nie umknął.
— Chwałaż Bogu, — ozwał się na to p. Szturrawski — że to, jak Waćpan powiadasz, łotrowie byli, bo jużem się frasował o to, czym trafunkiem jakim głupstwa nie zrobił... Bo to widzisz Waszmość, już ja taki z przyrodzenia, że kiedy obaczę, że się gdzie rąbią lub biją, to mi tak dłoń świerzbi, że się volens nolens wmieszać w to muszę. A potem mówią mi moi przyjaciele: «Jacku, Jacku, zrobiłeś głupstwo!» Niedawno temu na sejmiku powstał tumult, a choć nie wiedziałem o co idzie, dalej między szlachtę z szerpentyną, tego po czuprynie, tego po karku, nie dyscernując, z jakiej tam który partji. Jednemu szlachcicowi nos odciąłem, drugiemu łysinę naznaczyłem, — a potem kłopot, i znowu mówią mi moi sąsiedzi: «Jacku, Jacku, zrobiłeś głupstwo». Innym razem pobili się na jarmarku w Radomiu szewcy, owo licho mnie wzięło...
— Tym razem Waszmość nie zrobiłeś głupstwa, — przerwałem p. Szturrawskiemu — ale przeciwnie dobrą sukursowałeś sprawę.
I tu pokrótce opowiedziałem mu wszystko. Wysłuchał on tego z wielką indygnacją i snać go to mocno uradowało, że tak szczęśliwie trafił.
— Patrzże Waćpan, patrzże Waćpan, co to za wypadek mirabilis. A ja właśnie jechałem do Radomia, na ten jutrzejszy pojedynek, i aby z przepro-