Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/142

Ta strona została uwierzytelniona.

120

Waćpana uściskam i chodźmy do Mursza! — zawołał p. Towarzysz.
— Nim pójdziemy do Mursza, musimy przedtem wstąpić do tej owo karczemki — ozwał się teraz Deibel — bo i ja lekko raniony jestem, a Wedelsztedt także. A z ubitym Niemcem także coś zrobić trzeba.
Zgodził się na to p. Towarzysz, a tak wzięliśmy trupa i zanieśli do karczemki. Schwedicke miał głowę roztrzaskaną, kula na wylot czaszkę przebiegła. Złożywszy zwłoki na ławie, poszliśmy wołać żyda, ale ten przestraszony, schował się gdzieś w najskrytszą dziurę. Musieliśmy tedy sami szukać wody, aby rany obmyć i jako tako opatrzyć, nim do miasta wrócimy. Wedelsztedt zaglądnął do małego alkierza, a wróciwszy naraz, zawołał:
— Pójdźcież Waćpanowie tu, coś wam pokażę.
Idziemy za nim, a on pokazuje nam parę ogromnych ostrogów, wyglądających z pod betów żydowskich. Chwycił Szturrawski za ostrogi obu garściami, szarpnął — i owo wyciągnął na wierzch, kogo?... domyślicie się już chyba, że Borawkę. Snać pan rotmajster i agent militarny wszech dworów europejskich, wybrawszy się na wyprawę wraz z Schwedickem, tutaj zwierzyny ułowionej oczekiwał, a usłyszawszy bitwę, w strachu takowe sromotne refugium sobie upatrzył.
Jak nas tylko obaczył Borawka, tak padł zaraz plackiem mnie do nóg, prosząc, bym mu życia nie brał, i tem się niecnota z swego nieczystego sumienia sam zdradził. Ja nie mogłem odmówić sobie