Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/144

Ta strona została uwierzytelniona.

122

kiego zmartwienia i wysechł, jeno oczy czarne paliły mu się jakoby płomieniem, mając aliment swój w desperacji.
— Wiktorja! panie Paszyc! — zawołałem, uderzając go po ramieniu — stało się, jakem Waćpanu przepowiedział, wszystko Pan Bóg na dobre zmienił. Borawka siedzi już in fundo, a Waćpan jak byłeś rotmistrzem, tak nim i jesteś, bo owo przynoszę Waćpanu napowrót i patent i oblig i kartelusze żołdowe, a nawet cedułę od Borawki, jako mu się już nic a nic od Waćpana nie należy!
On się wypatrzył na mnie z wielkiem zdziwieniem, jakby mi wierzyć nie chciał, a gdy mu papiery wszystkie do rąk oddałem, stał jeszcze przez chwilę nieruchomy, jak słup, aż nagle, jakby z ciężkiego snu się budząc, z wielkim radosnym krzykiem w ramiona swe mnie chwycił, ściskając a całując. Ja mu dopiero wszystko ab ovo opowiedziałem, a on wysłuchawszy z wielką admiracją mojej powieści, z wielkiego ukontentowania i z afektu wdzięczności aż płakać począł, dając folgę rozczulonemu sercu.
Prawie po nogach i rękach mnie całował, dobroczyńcą i wybawicielem mnie swoim mieniąc. Potem znów w ekstrem wpadłszy, srodze lamentować począł, że mi tych sześć tysięcy, które wyłożyłem, wrócić z czego teraz nie ma — ale ja go pocieszyłem, zapewniając go solenniter, że czekać mogę bardzo długo i że frasunku o to żadnego do serca przypuszczać sobie nie powinien.
Po tem wszystkiem poszedłem do mojej kwatery, dokąd mi Paszyc zaraz felczera przywiódł, aby