Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/164

Ta strona została uwierzytelniona.

142

mil po wsiach sąsiednich, ale wszystko to jakoś kupą pomieścić się dało. Pytam wachmistrza, a gdzież mnie i panów oficerów postawisz? a on mi na to:
— Pod czterma wiatrami, Mości rotmistrzu!
Dobra mi kwatera, myślę sobie, znam ja ją dobrze; nie raz i nie dwa razy w mojem żołnierskiem życiu do niej zajeżdżałem.
Podoficer widząc, że się uśmiecham, rzecze dalej:
— Jest, Mości rotmistrzu, karczma w tej tu mieścinie, co się tak zowie; najporządniejszy to dach w całej Rawie; tam panom oficerom kwaterę zakryliśmy.
Jedziemy tedy z oficerami i z jednym plutonem do owej karczmy pod czterma wiatrami, resztę chorągwi na wyznaczone miejsca już rozesławszy. Właśnie kiedy podjeżdżałem pod bramę, ujrzałem koło niej jakiegoś młodego człowieka, który stojąc patrzył na nas wjeżdżających. Doświadczyłem tego w życiu, jako bywają ludzie, co figurą i widokiem swoim dziwną jakowąś robią impresję, do duszy i pamięci się wciskając na długo, a czasem to już i na zawsze. Do takich ludzi należał i ów nieznajomy człowiek, którego cały aspekt był taki, że nie można było, popatrzywszy, zaraz od niego oderwać oczu. Ubrany był z cudzoziemska, w pończochach jedwabnych i we fraku, ale całkiem czarno i bez najmniejszego haftu złotego i burty, co na owe czasy rzadkością było, jako iż miłowano się bardzo w barwistych i wzorzyście tkanych bławatach. Na głowie nie miał peruki, ani też pudrowany nie był po modnym zwyczaju, ale