Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/166

Ta strona została uwierzytelniona.

144

maczoną mają siłę. A owo nie mówię tu o oczach gładkiego dziewczęcia, bo in puncto takowej słodkiej siły wy młodzi jesteście experti, ale o wzroku męskim, który miewa władzę straszliwości albo dziwnego przymilenia, i albo cię jakowąś grozą przejmuje, albo ku sobie ciągnie, choć wyskocz ku niemu.
Znałem ja w pruskiem wojsku oficera, który miał taką straszliwość w oczach, a już najbardziej wtedy, kiedy był w pasji, lub na rękę się z kim potykał, że choć gracz na szable nie był tęgi i celnie nie strzelał, zawsze górą bywał w pojedynkach, i z kim się bił, tego pewnie zarąbał. Jakoż wiaryby temu nikt nie dał, ano to prawda jest szczera, że najmężniejszego serca oficerowie, a szermierze przytem najlepsi, tracili fantazją i animusz, a wychodzili z rozprawy kalecy lub życie dawali.
Owoż chłopczyna mały, wyrostek nieletni, słaby i gładki jak dzieweczka, z pruskiej możnej rodziny, co był kornetem w naszym pułku, miał raz z owym smokiem przyprawę, a chcąc zachować honor oficerski, potykać się z nim musiał. Żal nam było dziecka, ale nie było rady. A przybył do regimentu naszego nowy felczer, Włoch, Vivaldi nazwiskiem; ten tedy rzecze do biednego korneta:
— Kiedy się bić będziesz, nie dbaj o szermierską regułę, a nie patrz przeciwnikowi w oczy, bo marnie pójdziesz — ale patrz mu na klingę, to serca nie stracisz i głowy ci ta bestja sroga nie utnie!
Jak rzekł, tak się i stało; kornet nie okiem, ale klingą adwersarza się wodził, i owo patrzcie, nietylko że sam obronną ręką z przyprawy wyszedł, ale