Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/172

Ta strona została uwierzytelniona.

150

i z jakiego kraju pochodził, on nam powiada, żebyśmy nieznajomego tak lekce nie traktowali, a owszem z respektem a ostrożnie na niego patrzyli, albowiem pewną jest rzeczą, że to nie żadna pospolita jest osoba, i nie żaden człowiek jak my wszyscy, ale zapewne jakowyś magik i mistrz wszelakich tajemniczych scjencyj. Chciałem go jak zwykle żartem zbyć i śmiesznym konceptem jakimś odwieść od takiego gadania, ale przyznać się muszę, że obecność tego dziwnego nieznanego człowieka jakoś mi wesołość odebrała, a nietylko mnie, ale i towarzyszom moim, którzy tożsamo siedzieli cicho, ciągle ku kominowi, to na kruka spoglądając.
Kiedy tak siedzimy, w pada nagle wachmistrz do izby i raport zdaje, że się jednemu z ludzi moich zdarzyło nieszczęście. Dragon jeden, jadąc poić konia swego, miał taki wypadek, że koń spłoszywszy się, zrzucił go na ziemię, a tak nieszczęśliwie, że żołnierz, uderzywszy głową o kamień, bez znaku życia pozostał. Przykra nam była ta wiadomość bardzo, i porwaliśmy się wszyscy od stołu, a tu na nieszczęście własnego felczera z sobą nie mieliśmy.
— Czy zabity na śmierć? — pytam wachmistrza.
— Zdaje się, Mości rotmistrzu, — odpowiada — że już martwy, bo już tam ani śladu tchu w nim niema!
— Gdzież jest? — wołam.
— Przynieśliśmy go tu do gospody i w stajni położyli na słomie.