Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/175

Ta strona została uwierzytelniona.
153

grzać a smarzyć, i za pół godziny już maści nagotował. Kiedy on to przy tym niebieskawej barwy płomieniu mieszał i warzył, takowa się jakaś wdzięczna a luba wonność rozlała, jakoby wszystkie kwiaty i aromata, wszystkie sabejskie zapachy na delektament nasz tu do izby spłynęły.
Kiedy już maść była gotowa, nieznajomy kawaler posmarował nią jedwabną szmatę i przyłożył ją dragonowi na ranę. Gdy już operacja ta była skończoną, ranny żołnierz przy pomocy swoich kamratów wyszedł z izby, aby się położyć i wyspać po takiej ciężkiej przygodzie. Nigdym ja się nie spodziewał, aby ten biedak po takowem srogiem stłuczeniu tak rychło się opamiętał, to też i ja patrzyłem już teraz na czarnego podróżnego jako na mistrza sztuki lekarskiej. Aksamicki zaś to już rady sobie znaleźć nie mógł, ale przystąpiwszy do mnie, szepce:
— A co, nie powiadałem Waćpanu, że to musi być magister tajemnej, magicznej sztuki? Czyż nie widziałeś Waćpan istnego cudu?
— Cud, jak cud — mówię mu na to — tak gdzieś w karczmie przy drodze cuda się nie zdarzają. Ale że zręczny jest felczer, to przyznaję. Cały sekret, że to jakiś medyk Włoch lub Niemiec, może p. wojewody Potockiego z Krystynopola, ale czemubyś go Waćpan nie chciał mieć za zwykłego człowieka, tego ja nie rozumiem. Zręczność, to nie żadne miraculum, a zresztą, co wiedzieć, czy ten dragon i bez jego pomocy nie byłby przyszedł do siebie, bo snać ogłuszony był tylko, a nie rozbiy.
On na to ramionami tylko ruszył i umilkł, a ja