Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/180

Ta strona została uwierzytelniona.

158

muzykanty wywodziły prześliczną muzykę, pełną słodkości... Potem mi się nagle ciemno zrobiło, a gdy począłem przecierać oczy, już się nawet świeczki w gospodzie nie paliły, a jeno żar z komina pobłyskiwał, ale widziałem naprzeciw siebie Zapatana, i zdało mi się, że jego oczy bardziej jeszcze goreją niż łuczywo. Na dworze wicher okropny wył i huczał, o szyby karczmy bijąc, gonty zrywając i w kominie grając...
Usłyszałem potem, jak drzwi od izby rozwarły i zamknęły się ze strasznym łoskotem i trzaskiem — i już odtąd nie wiem, co się ze mną działo. Świtało już na dworze, kiedym się ocknął ze snu twardego. Przespałem całą noc, siedząc z głową opartą na rękach, a i moich towarzyszy w tej samej pozyturze jeszcze śpiących zastałem. Czułem ciężar w głowie i w członkach wszystkich, i zdało mi się, jakoby ołów mi ciężył we wszystkich kościach. Stała w izbie konew z wodą, tę wziąwszy, mundur zdjąłem, i całą ją na siebie wylałem, a tak orzeźwiłem się nieco. Jąłem tedy budzić moich towarzyszy, co mi dużo srogiej pracy kosztowało, albowiem spali snem tak twardym a głębokim, że choć strzelaj z armaty...
Pobudzili się wreszcie — a jam ich naglić począł, bo już tej samej chwili usłyszałem trąbkę i taraban mojego szwadronu, który ze swych kwater się ściągał i przed karczmą szykował. Markotny byłem i zły bardzo na siebie samego, żem się do tego wina namówił i upoić się dał — co mi się w życiu bardzo rzadko, a na marszu i w służbie przenigdy nie zdarzało. Ale i dziw mi był przytem, że jak wy-