Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/191

Ta strona została uwierzytelniona.
169

hrabia Zapatan, Włoszyn czy Hiszpańczyk, już tego nie wiem, ale figura bardzo dziwna i tajemnicza, istne enigma chodzące. Odnajął tu sobie dom stary za miastem, który przedtem jako cekauz garnizonowi służył, i tam chce jakiś czas mieszkać.
— Był też i u mnie — ozwał się na to p. Józef Mniszech, starosta sanocki — a nie wiem, co o nim mniemać. Najłacniej pono będzie to awanturnik jaki a szarlatan, bo ich się teraz mnogo kręci po Polsce; może jaki różokrzyżowiec, lub też alchemik, co złoto warzy z cudzych dukatów.
Poczęli teraz wszyscy o nim mówić, bo wszyscy już go widzieli, albo coś o nim słyszeli, choć dopiero dzień czy dwa dni we Lwowie bawił; jeden za nim, drugi przeciw niemu. Każdy się dziwił, pocoby tu przyjechał; jedni mówili, że pewnie na kieszeń łatwowiernej szlachty zagiął parol, drudzy, że to pewnie mistrz wielki wolnomularski, co przyjechał tu Orjent zakładać, inni znowu, że to kantownik jakiś, co z bankiem szulerskim wojażuje — ale nikt nic pewnego o nieznajomym cudzoziemcu nie wiedział.
Kiedy tak mówimy o nieznajomym, bo i ja do dyskursu się wmieszałem opowieścią o przygodzie w Rawie, widzimy nagle, że Zapatan jest między nami, jakby z pod ziemi wylazł, bo nikt go wchodzącego nie widział, ani też kroku jego nie słyszał. Zaraz też począł rozmawiać żywo i swobodnie, jakby nas znał wszystkich Bóg wie jak dawno, a mówił każdym językiem, jakiego kto pożądał: po francusku, po włosku, po niemiecku, po łacinie, a nawet po polsku trochę się wyrażał.