Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/209

Ta strona została uwierzytelniona.
187

też, że radzono ojcu biednemu, aby o to instygacją uczynił, a bezbożnego kryminału tego wszelką siłą juris dochodził, ale on rozgłosu już żadnego czynić, a ludzkim językom materji do przeróżnych plotek dawać nie chciał i sprawy tej zaniechał.
Pan generał Korytowski ze mną i z audytorem w komisji krygsrechtowej do chorego Aksamickiego chodził, aby całej owej tajemnicy strasznej czynić dochodzenie, ale od tego odstąpić musieliśmy, bo biedny mój towarzysz był ciągle w gorączkowem obłąkaniu. Opuściło go ono, ale tuż przed śmiercią samą; umarł przytomnie i przykładnie, jak na dobrego katolika przystało, jako iż takim był zawsze, ową nieszczęsną znajomość z cudzoziemcem wyjąwszy. Pochowaliśmy go z honorami wojskowemi w trzy dni po pogrzebie jego panny — a tak ja żałością srogą i ciężkim frasunkiem garnizon mój nieszczęsny we Lwowie Anno Domini 1766 rozpocząłem, bo że nieszczęsny był aż do końca, tego się z dalszego ciągu narracji mojej dowiecie. Przyszedłem do tego miasta z wesołem sercem i otuchą, a opuściłem je z srogą aflikcją, a prawie z desperacją, o czem kiedyś mowa będzie...
Jakoś w kilka dni po pogrzebie Aksamickiego, dobrze już nad wieczorem, przybiega do mnie Zawejda, cały blady a kroplistym potem oblany i nic nie mówiąc, siada na krześle, sapiąc tylko, jakby po wielkiem zmęczeniu. Pytam go, coby mu było, a on na to:
— Rotmistrzu za złe mi nie miej, ale może masz w domu płyn jakowy krzepiący, coś tak na