Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/222

Ta strona została uwierzytelniona.

200

jałem o to chłopca, że mi takiego nieproszonego gościa w dom sprowadził. Owo ni stąd ni zowąd przyszedłem do spuścizny po Zapatanie!...
Był ten kruk u mnie przez kilka dni, a choć mi Zawejda głowę suszył, abym tego «piekielnego kanarka, którego sam Belzebub swojej narzeczonej w prezencie pewno dał» (tak poczciwy Zawejda mówił), coprędzej w ogień rzucił, kark mu przedtem ukręciwszy — tom przecież pozwolił wyrostkowi memu, aby ptaka karmił a pielęgnował. Ale za kilka dni kruk zupełnie już był zdrów, zuchwale sobie poczynał, spać mi nie dawał, ciągle krzycząc i śmiejąc się, a Pożarowi tak wrzaskiem swym imponował, że psisko przed nim respekt miało jak przedemną. Chciałem się go pozbyć koniecznie, i postanowiłem pierwszemu lepszemu go darować, ktoby tylko wziąć chciał — bo mi zadużo już było tego krzyku i tego chichotu przykrego, którym mnie ta dziwna bestja nocami traktowała. Inaczej się jednak stało.
Raz późnym już bardzo wieczorem rachunki chorągwi mojej zestawiałem, a Franaszek przy kominie pistolety czyścił, kiedy nagle coś o szyby zadzwoniło.
— Ktoś puka, panie, do okna! — mówi Franaszek.
Myślałem, że to wiatr, ale chłopak mój woła znowu:
— Panie rotmistrzu, zagląda ktoś do okna!
Wstaję tedy od moich rachunków, chcąc podejść ku oknu, gdy tu naraz kruk zerwie się z kąta, skrzydłami pocznie trzepać jakby w wielkiej rado-