Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/228

Ta strona została uwierzytelniona.

206

może uczciwie a bez troski żyć mógł, nie mówiąc już o dobrem ożenieniu się, do czego mnie i ludzie ciągnęli i nieraz bardzo fortunna sprzyjała okazja — alem się bał bezczynnego żywota, a chleb daremnie jeść zdało mi się zawsze rzeczą nie piękną.
Tak tedy biedę wlokłem wedle sił moich, na zawody a dolegliwości nie bacząc. Pociechą mi w tem było prawdziwą, żem rzemiosło żołnierskie ukochał sobie nad wszystko, i że wszelakie troski i dolegliwości, których mi zażywać przychodziło, dla kraju własnego ponoszę. Ale kiedy co boli, to boli, a choćby balsamy najprzedniejsze przykładać, zawsze coś z bólu tego zostanie. Więc też i mnie nieraz wszystkie owe pociechy nie wystarczały, kiedym widział, jako stan mój w upośledzeniu był w Polsce, jak żołnierz bez opatrzenia zostawał, choć go tak bardzo mało było, i jak pierwszy lepszy krzykacz sejmikowy więcej znaczył, niż najzdolniejszy i najstateczniejszy oficer. Przypominały mi się słowa brata mego Andrzeja, który mi koniecznie autorament cudzoziemski z głowy wybić a do podjeżdżania pod chorągiew nakłonić chciał; jakoż gdyby mi na tem było co zależało, aby w rycerza się bawić, szablą dzwonić, a w bogatej zbroi chodzić, tobym był wszystko znalazł pod chorągwią pancerną lub usarską, i byłbym może tak samo rozkazywał oficerom autoramentowym, odemnie doświadczeniem i żołnierską aplikacją starszym, jak mnie mało co już we Lwowie taki pan Towarzysz nie rozkazywał.
Trzymał mnie także w służbie wojskowej i szef mój, pan generał Korytowski, któregom i kochał