Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/230

Ta strona została uwierzytelniona.

208

dzić mi się ani sposobu było. To też rzadko jakowa sentencja tak rzetelną a trafną mi się zdała, jak owe słowa księcia Sułkowskiego, posła niegdy przy dworze francuskim, który zwykł był mawiać: Sarmatorum virtus veluti extra ipsos.
Czy to już zawsze tak było, czy się dopiero za moich czasów popsowało, dość, że istotnie one słynne wszystkie cnoty sarmackie nie w Sarmatach, ale gdzieś poza nimi, w czczej famie, jakoby w powietrzu wisiały... Mawiano, że Polska bogobojną była zawsze, a przecie napatrzyłem się i duchowieństwa złego i farmazoństwa u świeckich aż ku zgorszeniu; mawiano, że wierność małżeńska świętością w niej była zawsze, a owo zepsucia, rozwodów, a szpetnej rozwiązłości obyczajów za moich czasów bywało do syta; sławiono animusz rycerski i mężne dusze polskie, a oto świadkiem mi być przyszło, jak kraj bez jednego strzału, a bez dobycia szabli ze wszystkich stron sromotnie obcięto; wielbiono równość i zacność szlacheckiego stanu, a tymczasem już w onych nieszczęsnych czasach za grosz jej nie było.
Szlachta mojego czasu w większości swojej tak zatraciła była tradycję zacności swej i równości obywatelskiej, że owo, bez przesady to rzec można, tłuszczą bywała na zawołanie magnata, rozkazowi jego powolna, choćby to było i ze szwankiem czci szlacheckiej i szkodą kraju. Bywał szlachcic równy wojewodzie, to prawda, ale wedle konstytucji tylko, w sermonach sejmikowych, i w gębie pańskiej, bo kiedy magnat kresek lub szabel potrzebował, rokosz chciał podnieść przeciw królowi lub burdę wypra-