Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/231

Ta strona została uwierzytelniona.
209

wić, tedy mu szlachcic mały, szaraczek, a choćby i chodaczek, był miłym panem bratem. A nie dziwię się już prawie, że ku temu przyszło, bo jak mogła ostać się ta równość, kiedy nad nią prawo nie czuwało, i kiedy kto był mocniejszy, ten i rację miewał?... Nie raz i nie dwa razy widziałem, jak zasługa prawdziwa i cnota obywatelska w kąt pójść musiała przed protekcją a wpływami fortuny i władzy — tak, że wkońcu na to wyszło, iż kto z serca rad był przysłużyć się Rzeczypospolitej i zdolności miał ku temu, nie mógł, a kto mógł, ten albo nie chciał, albo co za jedno stało, nie umiał.
Był u nas jeszcze element nie popsuty a zacny w wszelakich stanach, trafiały się i zdatności niepoślednie, ale marnie to poszło, bo co było przemożne albo zuchwałe, to prym brało przed zasługą. A że my Polacy takowy już mamy charakter, iż fantazję i ambicję naszą osobistą nie zawsze sakryfikować umiemy, i że postpozycja każda do mściwej buty a do niesforności nas wiedzie, więc co się temu dziwić, że ci, co mogli być podporą kraju, na zgubę mu nieraz wychodzili. Ale bo też siła to najcierpliwszego a najskromniejszego człowieka kosztuje, przenieść krzywdę i postpozycją niesłuszną, i wielki to już triumf nad krnąbrnością wrodzoną serca, aby się na to zrezygnować. Doświadczyłem ja tego sam, i wiem, co mnie to kosztowało, i jakiej to żołnierskiej karności wyciągało z mojej strony, nim człowiek do tego przyszedł, że bunt wewnętrzny pokonał, i żal przemógłszy, zęby ścisnąwszy, do posłuchu się zmusił.