Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/232

Ta strona została uwierzytelniona.

210

Wszczęły się, jak powiedziałem, one nieszczęśliwości w Polsce na dobre, ku okrutnemu końcowi ją wiodąc. Hajdamactwo srogie nie skończyło się jeszcze, choć krew się potokami polała z egzekucyj czynionych na onem chłopskiem łotrostwie. Miałem ja z tego powodu siła trudu i kłopotu na moim garnizonie lwowskim, bo nietylko chorągiew kawałkować musiałem, śląc oddziały na eskortę pojmanych zbójców, ale i we Lwowie rady sobie dać było nie można z wartowaniem pospędzanego hultajstwa. A trzeba wiedzieć, że choć moc wielką co winniejszych hajdamaków zabijano na miejscu, srodze i okrutnie karząc to na pal wbijaniem, to ćwiartowaniem, to zdejmowaniem głowy, to daleko większą ilość pospolitszej tłuszczy rozsyłano pod strażą żołnierską po rozmaitych miastach.
Napatrzyłem się wtedy całej straszliwości nędzy a niedoli, a choć w grozie wojennej rzec mogę wychowałem się i wyrosłem, przecież nieraz serce truchlało na widok onej nieszczęsnej mizerji, która choćby godziła w zbrodniarzy tylko ohydnych, przecież komizeracją w chrześcijańskiej duszy budzić musi. Pan Branicki sam później siedmiuset ich odrazu powiesić kazał jednym wałem, hersztów w to nie licząc, którzy inną powolną śmiercią ginęli — resztę, którą życiem darowano, pędzono na wszystkie strony. Wszczął się był w onym czasie handel ohydny a nikczemny, tak iż pojmanych buntowników jak bydło niewiernym Turkom przedawano, nie bacząc na chrzest ich i na człowieczeństwo, na obraz Boży stworzone...