Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/239

Ta strona została uwierzytelniona.

Widząc z mojej miny, że nie żartem mówię, młody panicz szybko odszedł, wzrok na mnie tylko gniewny rzuciwszy, na co ja spokojnym uśmiechem odpowiedziałem.
Opowiadam to drobne zajście dlatego, że to nie ostatni był wypadek, w którym z tym młodym Ostrowieckim, towarzyszem i kasztelanicem, bo rodzic jego kasztelanem był i możnym bardzo magnatem, znaleźć miałem przykrą okazję. Nie minęło dni kilka od tej sceny, kiedy pan generał Korytowski przywołał mnie do siebie. Zastałem generała bardzo zafrasowanego, a nawet gniewnego, a kiedy mnie ujrzał, podbiegł ku mnie z zakłopotaniem na twarzy, i rzekł:
— Panie Narwoj, dowiesz się rzeczy niesłychanej i przykrej, ale wierzaj mi, że nowina ta dla mnie może jeszcze bardziej niemiłą jest, niż dla ciebie. Panie rotmistrzu, proszę zgóry, nie chciej sobie brać tego do serca; oponować się będziem przeciw temu.
— Mości generale — odpowiadam na to zdziwiony trochę, ale z rezygnacją — mów śmiało; niejedną już gorzkość połknąłem, może i tę strawię.
— Imaginujże sobie Waćpan — mówi pan generał — dostałem pocztę przez kurjera warszawskiego; oto patrz Waćpan, kasztelanic Ostrowiecki, młokos dwudziestoletni, został komendantem partji, do której Waćpana chorągiew należy. A to zaprawdę rzecz trochę za gruba, aby z krzywdą zasłużonych oficerów robić smarkacza komandjerem całej partji, a więc subalterne regimentarzem! Co Waćpan na to?