Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/240

Ta strona została uwierzytelniona.

218

Otwarcie tu wyznać muszę, że mi na takie dictum acerbum nie stało już krwi zimnej i determinacji. Nigdybym się był sam nie spodziewał, aby wiadomość ta na mnie sprawiła tak wielką a przykrą impresję. Takowa nominacja wydała mi się srogim despektem i krzywdą prawdziwą — więc i gniew wielki i żal serce mi ścisnęły. Nie mogłem przyjść do słowa i nic nie odpowiedziałem. Patrzył na mnie z przyjaznem współczuciem pan generał, a po chwili takiego milczenia zawołał:
— Waćpan snać nie znasz jeszcze naszej mizerji, to cię ta wiadomość i gniewa i dziwi, a mnie zaś tylko gniewa, a nie dziwi. Kto tam u nas komendy rozdaje, tego ja już nie wiem. Król sobie, komisja wojskowa sobie, hetman sobie, a pan Branicki sobie. Ale tego gaszka to już nie wiem kto mianował; pisano mu pewnie patent na babskiej gotowalni! Bądźże spokojny, panie Narwoj, a wytrwaj dni parę, już ja temu łeb skręcę i krzywdy twojej nie dopuszczę.
Pan generał dużo jeszcze mówił, ale ja przez cały czas i słówka nie wyrzekłem. Tak ciężko uczułem ten despekt i w takiej byłem alteracji, że usta otworzyć się bałem, aby nie wybuchnąć jakiem gwałtownem słowem i subordynacji wojskowej nie uchybić. Nauczyłem się tego jeszcze w wojsku króla pruskiego, milczeć w takiej okazji, a pasję tłumić, choćby żółć pękała. Dla biednego żołnierza jedyne jest to remedium, jedyny protest przeciw starszyźnie. Niech ci się serce pada od żałości, ty milcz; niech ci gwałtowność afektu pierś dławi, ty milcz; niech się w to-