Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/243

Ta strona została uwierzytelniona.

chorągwi na szwank nie naraził, więc wkońcu ostro wsiędę na niego:
— Zawejda, a nie będzieszże ty milczał przecie! Czy tobie się zdaje, żeś jeszcze ciągle w białej chorągwi, albo w dubieńskiej dragonji, co do kieliszków strzelała, albo w częstochowskiej milicji, albo przy lipkach — boś tam wszędy bywał, a nigdzieś statku nie znalazł! Wiedzże raz Waćpan, że masz honor służyć w porządnym regimencie, i że ja takich głupich pogróżek przeciw władzy nawet w żartach nie lubię. Mnie spotkał despekt, a nie Waćpana, siedźże sobie cicho!
Zamilkł Zawejda, bo się mnie bał, gdy mnie gniewnego widział — a po chwili pocichu i bez zawadjackiego animuszu się ozwał:
— Już się ty na mnie nie gniewaj, rotmistrzu, bo ty mnie znasz, i wiesz, żem językiem gorączka, ale jeśli nie do rzeczy mówię, to dlatego, że mam do ciebie afekt serdeczny. Powiedzże nam, kochany rotmistrzu, co w takiej brzydkiej konstelacji począć myślisz?
— Lat szesnaście służę już wojskowo — rzekłem — a kiedym się tylko despektu dosłużył, to za wygraną dam i w kąt pójdę. Zrezygnowałem się, panowie kamradowie; abszyt wezmę!
— My z tobą Mości rotmistrzu! — ozwali się oficerowie — i w nas ten dyshonor godzi; nie przeniesiem my tego, aby nam lada gagatek dowodził. Prosimy wszyscy o abszyt!
— Jako wola wasza, moi panowie — rzekę ja na to — ale to wam wyraźnie powiadam, że ja tego