Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/257

Ta strona została uwierzytelniona.
235

— Kiedy chce, niech mu się stanie; dam ja mu nauczkę, że jej rychło nie zapomni. Kiedy temu gagatkowi niemiłe gładkie liczko, to mu je udekoruję; i tak wąsa niema, jak mu gębę rozpłatam, na żołnierza wyglądać będzie. Zadużo ci aż dwoje uszu, to ci zdejmę jedno, mój ty gaszku pancerny!
Jakoż w pierwszym impecie gotów byłem dać p. kasztelanicowi taką satysfakcją, jakiej pewno nie pożądał. Byłem gracz dobry na szable, i znano mnie w pruskiem wojsku za takiego, a kiedym kilku Niemców porąbał, żaden już okazji sobie ze mną nie szukał i drugiemu jeszcze odkazywał. Choć nie byłem nigdy zawadjaką, a zawsze honor cudzy szanowałem, jak swój własny, tom przecież nie takich smoków ujeżdżał, jak p. kasztelanic. W pierwszym ferworze byłem gotów wybić się, ale wnet mi się przypomniało, że to nie pan Ostrowiecki pana Narwoja, nie szlachcic szlachcica, ale subalterny wyzywa komendanta.
I owo rzecz zaraz w rozwadze mojej cale inną przybrała figurę. Jeszczeby tego brakło, aby komendant za każde przykre słówko w służbie powiedziane miał się rąbać z swymi subalternami; a tożby trzy dni komenderował, a trzy miesiące się lizał i do felczera się modlił. Dziś mi jeden kartel przyszle, jutro drugi; poszlę kogo do aresztu, a on mi na to: «Bij się Waćpan ze mną!» Piękna mi komenda, i piękna subordynacja! Postanowiłem tedy inaczej sobie począć w takiej alternatywie, i dać raz taki przykład całej mojej partji, aby się wszystkim raz na zawsze odechciało posyłać mi kartele. Nie po-