Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/258

Ta strona została uwierzytelniona.

236

trzebowałem długo myśleć nad sposobem, jakby takie exemplum statuować, bo na to miałem regulamenta i artykuły wojskowe, które jasno o takowych niepozwolonych imprezach traktowały. Byłem zdeterminowany na wszystko, wiedziałem, że z paniątkiem zadrę, i że krewni jego dość są wielmożni, aby dziesięciu takich Narwojów, jak ja, zgubić i zniszczyć z kretesem. Ale bądź co bądź, niechaj pada, co chce, powziąłem silną decyzje, rygoru użyć, a nie ustąpić, gdybym miał i rangę stracić i bezpieczeństwo osoby własne hazardować. Bić się z panem kasztelanicem, to nie była żadna sztuka, ani żadna odwaga — ale począć sobie z nim tak, jak z każdym innym ubogim subalternem, to był hazard prawdziwy.
Obiecałem pp. Towarzyszom odpowiedź za trzy dni — tymczasem już pojutrze zaraz wypadała druga lustracja całej partji, a to była dla mnie najlepsza okazja do odpowiedzi, ale takiej, o jakiej ci panowie ekscessanci pewno nie myśleli. Bałem się tylko, aby p. kasztelanic przypadkiem razem z swym pocztem pancernym nie usunął się od tej lustracji, ale na szczęście przybył, zapewne dlatego, aby mnie znowu jakim despektem uraczyć.
Na oznaczoną godzinę stanąłem na placu, gdzie już i moja chorągiew i wszystkie inne oddziały partji się ustawiły. Przejechałem przed frontem, zlustrowałem moderunki i broń, a skończywszy takowy przegląd kazałem trzy apele otrąbić i trzy larum uderzyć, na znak, że ważny ordynans publikowany będzie wojsku. Gdy fajfry i paukiery zamilkli, zro-