Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/261

Ta strona została uwierzytelniona.
239

ale przez wzgląd na pana generała Korytowskiego, któremum nie chciał kłopotu i przykrych kolizyj czynić — udałem się zaraz z placu lustracji do pana generała, aby mu zameldować, co się stało. Tymczasem właśnie nie było p. generała we Lwowie, jako iż o te czasy bardzo często wyjeżdżał, komendę na mnie zdawszy. Tem gorzej to było dla pana kasztelanica, bo kto wie, czy p. Korytowski, respektując tak możne paniątko, nie byłby kazał odrazu uwolnić aresztanta.
Co do mnie, byłem już zdeterminowany, i czując się w żołnierskiem prawie, nie byłbym ustąpił, choćby mnie w sztuki pocięto. Znajomi moi, o wypadku całym usłyszawszy, nuż mi perswadować poczną, abym licho zażegnał, kasztelanica wypuścił i własną skórę salwował, «bo — tak mi prawią — ty nie wiesz bracie, jakiegoś ty wołu za rogi chwycił, a jakie sobie warzysz piwko. To pan jest, syn magnata, co całem województwem trzęsie; ani się opatrzysz, a zje ciebie z guzikami razem; na mizerny koniec tobie będzie».
Jam wiedział o tem bardzo dobrze, z kim zarwałem i co mnie czeka, ale byłbym miał siebie za babę, a nie za oficera, gdybym się był ustraszył takowych przestróg. Jużem się był na to zrezolwował: komendę, rangę, szwadron, zasługi utracić, pod krygsrecht pójść, łeb dać pod szable dworskiej hałajstry, a swoje zrobić.
— Nie boję się — mówiłem tym, co mnie przestrzegali — zginę, to zginę, ale pokażę, jak się komenda trzyma. Nie zjedzą mnie tak prędko, mam