Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/263

Ta strona została uwierzytelniona.
241

nych, po części komputowców, a po części znowu uboższej szlachty, snać adherentów p. kasztelana Ostrowieckiego. Sadzili się przez rynek hucznie, z flintami i szablami, a Towarzysz Sobolewski był ich komendantem. Okrutny krzyk i tumult czyniąc, zwabili mnogo pospólstwa — i tak to wszystko czarnem mrowiem parło na odwach.
Miałem wszystkiego dwudziestu dragonów na odwachu, a bić larum nie było już czasu. Owoż przyszła pora rozprawić się na ostre z tą kupą gwałtowników. Dragoni moi szybko stanęli pod bronią, a ja od Zawejdy wziąłem sam komendę. Kazałem mieć pogotowiu ostro nabite karabiny — a sam wystąpiwszy naprzód, kazałem onej kupie stanąć, pod groźbą, że natychmiast strzelać każę. Wstrzymali się ekscesanci, a Towarzysz, co ich wiódł, wystąpił ku mnie i zawołał:
— Przychodzimy tu do Waćpana, abyś nam zaraz p. Chorążego wydać kazał, wolno i przy szabli go puszczając. Wzywamy o to Waćpana bez gwałtu, a jak same słowa nie pomogą, to was tu wszystkich pludraków wyrąbiem!
Wszczął się tedy wrzask okrutny między ona kupą:
— Posiekać dragonów, posiekać! hajże! hurra! na tych niemieckich szłapaków! Wiwat p. Chorąży! Wiwat pan kasztelanic! Puścić go, zaraz puścić!
Dałem im znak, że chcę mówić, a gdy się trochę wrzawa ułożyła, zawołam:
— Mościpanowie! Pan chorąży tu zostanie, póki jeden dragon żyw będzie, a choćbyście nas