Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/267

Ta strona została uwierzytelniona.
245

król Jegomość nie potrzebowałby pewnie bać się ich ani na chwilę, gdyby się ich nie bali wszyscy tacy mizerni Narwoje, jak ja.
— Gdyby, gdyby, gdyby!... — zawołał pan generał — a tak co zrobisz? głową muru nie przebijesz! Już ja wiem, że u Waćpana charakter dzielny, a prawdziwie żołnierski! Szkoda ciebie, panie rotmistrzu; ale cóż na to robić, nec Hercules przeciw sile...
Milczałem na te słowa, a p. generał chodził zamyślony po pokoju.
— Cóż myślisz, panie rotmistrzu? — zapytał mnie nagle. — Co chcesz, abym zrobił?
— Ja proszę o surowy krygsrecht najpierw dla p. chorążego, a jeśli się i po mnie coś pokaże, i na mnie samego.
— Panie rotmistrzu, zreflektujże to Waćpan, czy nie lepiejby udusić to wszystko, póki się jeszcze dymi, bo jak płomieniem buchnie, to już wszystko przepadło... Widzisz, panie Narwoj, jedno dobre słówko możeby tu pomogło...
— Mości generale — odpowiem na to — jeśli to dobre słówko ma wyjść odemnie, to przysięgam na mój honor szlachecki i oficerski, że p. kasztelanic daremnie go czekać będzie!
— Ależ ja nie wyciągam tego, abyś go Waćpan przepraszał — mówi p. generał. — Ale wiesz co... ot, mówiąc krótko... skręćmy temu łeb i kwita...
— To odemnie nie zależy, Mości generale, ja uczyniłem swoje, a kontynuacja, to rzecz p. generała.