Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/268

Ta strona została uwierzytelniona.

246

P. Korytowski począł znowu chodzić po pokoju w zamyśleniu, a po dobrej chwili z wesołą twarzą się ku mnie zwrócił, jakby na koncept wpadł szczęśliwy.
— Panie Narwoj, a jak ja tak zrobię, że wilk będzie syty i koza cała?
— Wtedy, mości generale, wilk się temu oponować nie będzie. Ale ja nie wiem, jakiemiby sposoby w to ugodzić.
— Udam się do jednej instancji, o której Waćpan zapomniałeś. Zgadnijże, gdzie?
— Nie zgadnę.
— Do bab, do bab! Mości kapitanie.
— Jeśli tam, to p. kasztelanic pewno wygra sprawę, a kondemnata spadnie na mnie.
— Już się Waćpan o to nie frasuj, jak będzie; dobrze będzie. Twemu honorowi i subordynacji wojskowej stało się zadość, bo p. kasztelanic w kordegardzie się wysiedział, a kasztelanic zapomni o wszystkiem; znam ja rączkę taką, co go ugłaska.
— Panu generałowi wolno robić, jako wola jego; ale ja z swej strony kroku żadnego nie uczynię, choćby ta bomba pęknąć mi miała pod samym nosem.
— Bądźże już Waćpan spokojny, moja w tem głowa. A teraz mówmy, jak o służbowym interesie mówić należy. Mości kapitanie, wezmę raport Waćpana o występku chorążego Ostrowieckiego pod uwagę i według artykułów wojskowych afera ta prowadzoną będzie. Zostawiam aresztanta w rękach Waćpana, i masz go zachować tak długo na haupt-