Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/46

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi pachołek, krzyknąłem nań ostrym tonem, aby nas zawiódł do księdza.
Zastałem poważnego staruszka, który na odgłos naszych ostróg i szabel zbudził się już był ze snu i zapalił światło. Spieszno mi było bardzo; zdawało mi się, że mi się pod stopami pali; bo mnie strach zbierał na myśl, że pułkownik może się dowiedzieć, jakom straże opuścił; — to też nie tłumacząc księdzu, o co rzecz idzie, i dlaczego go potrzebuję, każę mu surowym głosem wstawać i ubierać się natychmiast. Mówiąc do niego, udawałem umyślnie Niemca, który tylko łamanym językiem po polsku mówi.
Ksiądz, widząc przed sobą dwóch żołnierzy, przerażony tym nocnym napadem, począł się zaraz ubierać, a ja, dając rozmaite oznaki niecierpliwości, nagliłem do pospiechu. Widząc, że się już ubrał, chwyciłem duże futro, które wisiało w izbie, i zarzucając je księdzu na ramiona, porwałem go za rękę, ciągnąc szybko za sobą i nieodpowiadając już ani słówkiem na jego pytania. Nim się porwany w ten sposób staruszek opamiętał z zdumienia i trwogi, już go dragoni posadzili na siodło, i biorąc go między siebie, pognali co konie wyskoczyć mogły za mną przez pola.
Wyjeżdżaliśmy już ze wsi, gdy ujrzałem naprzeciw siebie jakiegoś jeźdźca. Noc była bardzo jasna i pogodna, więc rozeznałem młodego człowieka, ubranego w burkę ciemną i w karmazynowy czapkę pikowaną z kitą, jak to nosiła komputowa kawalerja polska. Jechał na pięknym koniu, a wyglądał dziel-