Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/64

Ta strona została uwierzytelniona.

i widzę idącego ku mnie ojca mego wraz z Rotnickim. Nie poszedłem na ich spotkanie, stojąc na miejscu, jakby przybity do ziemi. Wtem ojciec mój zbliża się do mnie, bierze mnie za rękę i znanym mi tak dobrze głosem mówi:
— Panie oficerze! Przychodzę sam prosić Waćpana, byś raczył wstąpić w progi nasze i był nam gościem łaskawym, choćby i na krótko, bo JMC Pan Rotnicki opowiadał mi, że ma od Waćpana na godzinę tylko permisję. Instancjonowałbym ja u Waćpana bardzo o przedłużenie tak krótkiego terminu, ale nie wiem, czy Waćpan, panie oficerze, usłuchasz prośby mojej. Jeżeli już tak być musi, to odjedziecie za godzinę, ale teraz proszę serdecznie, nie odmawiaj mi Waszmość tej łaski, i bywaj nam gościem w ten święty wieczór.
Ja wysłuchałem tej mowy i odpowiadam tylko:
Versteh’ nix! — choć mi już z serca rwało się wyznanie, żem to ja Wit Narwoj, biedne, zbłąkane, zapomniane już może dziecko rodzone.
Na taką odpowiedź tłumaczy mi Rotnicki słowa mego ojca po niemiecku i mówi:
— Temu panu bardzoby przykro było, gdybyś Waćpan choć na chwilkę nie wstąpił. Nie bój się, panie oficerze, nie odwlecze to naszego odjazdu. Jestem ja mężczyzną, i dotrzymam parolu na każde skinienie twoje. Gdym do nich wpadł niespodzianie, mieli zasiadać właśnie do wieczerzy. Smutny ja gość — i nie na żarty jedenasty. Zastałem bowiem dziesięć osób, a ze mną jest teraz jedenaście. Możeś słyszał kiedy panie oficerze, że to omen u nas