Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/75

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie trudź ty sobie głowy, Witusiu, i nie frasuj się, jak dalej będzie, byleś wypoczął i pożywił się, bo cię z tej pruskiej żołnierki puszczono jak charta ze smyczy. Takiś ty jeszcze zaschły i znędzniały, że ci jeno siedzieć w domu, a zdrowia doglądać. Chleba nam Bogu dzięki dziś nie brak; nie zawadzasz nikomu, siedźże cicho, niech się tobą matka nacieszy, a nie ruszaj się nawet za próg aż po weselu Hani.
Tak mi matka perswaduje z serdecznej dobroci, ale rozum i ambicja inaczej znowu radzą. Wprawdzieć stan moich rodziców znacznie się polepszył z łaski bożej i z niespodziewanej przedśmiertnej hojności śp. JMĆ Pani podczaszyny Żołyńskiej; fortunka była wystarczająca na życie uczciwe, ale to nie racja była, abym ja, chłop już dojrzały i oficer, podpierać miał piece w domu i próżniacze wiódł życie. Nie było tam zresztą i takiej abundancji w rodzicielskim domu, ot wyraźnie tyle, ile na stanik poczciwy szlachecki przypada. Owo więc na serjo myśleć trzeba było o sobie i szukać zawczasu przyzwoitego opatrzenia.
Już to otwarcie przyznać się muszę, że mi się nieco markotno zrobiło, gdym tak poważnie i gruntownie o własnej przyszłości pomyślał. «Nosiłeś bracie kości po obczyźnie, mówiłem sam do siebie, trzeci krzyżyk ci dobiega, a oprócz rzemiosła żołnierskiego nic nie umiesz i do niczegoś nie sposobny. Zaczynajże teraz nieboże od początku i przegryzaj się przez świat, jako mógł będziesz». Frasowało mnie to bardzo i nieraz sen w nocy spędzało z powiek, ale cze-