Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/76

Ta strona została uwierzytelniona.

kałem jeszcze z ostateczną decyzją, aż siostrę wydadzą i w domu się już uspokoi.
Zaraz też po weselu uprosiłem ojca na konferencję i zwierzyłem się przed nim, że myślę zakierować jakoś sobą i że proszę go o rodzicielską radę. Proponował mi ojciec, abym przy roli został i wraz z bratem Andrzejem na rodzinnym zagonie osiadł, a już innego chleba nie szukał w świecie. Nie mogłem być powolny tej woli ojca, która raczej z serca niż z rozwagi płynęła, bo ano coby ze mnie był za gospodarz? Człek znał się tylko na koniu i na broni, na egzercerunku i na artykułach wojskowych, a lichoć tam z gospodarza, co się w obozie chował, a całą ekonomję na tem zasadzał, że pszenicę od żyta, zbliska bardzo opatrzywszy, odróżnić umiał. Dziękuję ja tedy ojcu pokornie za jego dobroć dla mnie i mówię:
— Nie usiedzę ja już chyba na grzędzie, a choćbym i usiedział, z kiepska po dragońsku będę gospodarzył. Nie chcę być zawadą ani tobie, panie ojcze dobrodzieju, ani Andrzejowi, a chleb też darmo jeść i bohaterstwa pruskie sobie wspominać, sąsiadów niemi bawiąc, nie przystoi mi wcale. Czegom już raz nadgryzł, niechże sobie tego dogryzam dalej. Żołnierkę to już rozumiem, i ta mi sprawnie idzie, bo mnie w niej dobrze Niemcy ćwiczyli, niechaj tedy ona mnie nadal żywi i opatruje. Alboż to w naszej Rzeczypospolitej żołnierz już nie znajdzie miejsca w szeregu? na biedęby to było, gdybym w własnym, rycerskim kraju nie miał tego, com miał pod cudzemi znaki! Nie żądam niczego od was, bo sami niewiele