Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdziem się tak dobrze nie przekonał, jako prawdą najrzetelniejszą było ono stare przysłowie polskie: «dwa dragany a cztery kapitany», jak tu na tej radomskiej komisji. Kiedym był jeszcze w służbie pruskiej, dziwiłem się nieraz, że w każdem niemal wielkiem mieście po gospodach spotykałem czerwone kurty i złote bandolety, a każdy co w nich chodził, zwał siebie polskim oficerem. Prawdać najczęściej taki pan oficer polski i słówka po polsku nie umiał, ale patent miał, jako należy, i oficerem polskiego króla Jego Mości się tytułował. Najczęściej bywali to Włosi, ludzie nie najczystszej konduity, kartownicy, a z gęsta i pospolite szalbierze, co sobie w Dreźnie lub Warszawie jakiemiś praktyki wyrobili tytuł wojskowy, nigdy prochu nie wąchawszy, a nawet szeregu nie widziawszy.
Im dalej w las, tem gęściej drzew — toż w samej Polsce tyle tych oficerów widzieć było można, że gdyby na jednego choć tuzin pocztowych przypadał, w całym chrześcijańskim świecie nie byłoby takiej okrutnej wojskowej potencji, jako ta nasza Rzeczpospolita biedna. Ano tymczasem przeciwnie to było. Oficera huk, a żołnierza niemasz, szlif i felcechów jako gwiazd na niebie, a muszkieta ledwo na pokaz; chorągiew od srogiej biedy ledwo pokryta, na półkopie szkap mizernych stoi, a ma sztab i untersztab cały; w regimencie pieszym, co ledwie stu muszkietami sterczy, tuzin generałów, brygadjerów i oberszterów. Owo ten pan generał amplojowany, ten nie amplojowany, ten forsztelowany, ten nie forsztelowany, ten sobie pułkownikiem bez