Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/87

Ta strona została uwierzytelniona.

pułku, a ów kapitanem bez kompanji, ten agreże, ten tytularny, ów ledwo że sobie samemu jest komendantem, konia niema, a chyba na papierze i na rangliście jeździ! Dajże ty takiemu oficerowi szponton do ręki, ani go wziąć nie umie, ledwie że felcechem opasywać żebra jako tako potrafi, i salutę zna, gdy mu warta broń skweruje!
Rozmyślając sobie tak markotno nad takim mizernym stanem polskiej broni, szedłem ulicą ku zamkowi i pytam po drodze jakiegoś młodego palestranta, gdzie się oficerowie schodzą i gdziebym się mógł z nimi skomunikować?
— Idź Waćpan, panie oficerze, do zamku — mówi mi zapytany — tam w lewej oficynie jest winiarnia Mursza, a tam Waćpan całe towarzystwo znajdziesz... A gdybyś tam Waćpan nie znalazł jeszcze którego z panów oficerów, to sadź już Waćpan napewno i jak w dym do pana majora Sabi, a znajdziesz go tam Waćpan przy tryszaku albo przy makao.
Podziękowałem palestrantowi i poszedłem do winiarni Mursza. Ledwie drzwi odchyliłem i rozglądnąłem się po pokoju, w którym wśród ogromnego hałasu krzepili się winem oficerowie najrozmaitszej broni, aż tu nagle słyszę wołanie z drugiego końca izby:
— Hola! Narwoj kamerad, a ty tu co robisz!?
Patrzę zdziwiony, ktoby mnie znajomy wołał i ku niemałej uciesze mojej poznaję kapitana Deibla. Był zaś ten Deibel de Hammerau szlachcicem sa-