Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/88

Ta strona została uwierzytelniona.

skim, ale już w Polsce zrodzonym i podczas ostatniej wojny poszedł na ochotnika jako sztucjunker do artylerji saskiej. W bitwie pod Leuthen, atakując baterję, sam go do niewoli wziąłem, — a że był chłop szczery i serdeczny i po dobrej połowie rodak, więc mu jako jeńcowi niejedną dobrą usługę oddałem i przyjaźń jego sobie zaskarbiłem. Ujrzawszy mnie tedy, a zdziwiony, żem tu w Radomiu spadł jakby z nieba w całym pruskim moderunku, rzucił mi się w ramiona i począł mnie ściskać i całować z wielkim afektem.
Jakoś mi się już weselej zrobiło, gdym dobrego znajomego spotkał i zaraz się do Deibla i jego towarzyszy przysiadłem; a był tam z nim i Curtius, Hanowerczyk, ten sam, co później był pułkownikiem regimentu pieszego pod szefostwem p. Pułaskiego, i Wedelsztedt, który właśnie wstępywał do wojska. Deibel, że był bardzo zdolny żołnierz i na wojnie się nieraz odznaczył, nim go od dymiącej się jeszcze armaty jeńcem chwyciłem i że miał łaskę u dworu i protekcję, został kapitanem bez opłaty i szedł do Kamieńca Podolskiego, gdzie się znajdował jego regiment artylerji.
Stanął na stole węgrzyn, o którym pan Mursz na honor przysięgał, że Tokaj widział, i zaczęła się pogadanka, w której ja z moich zamiarów się spowiadając, zasięgałem rady i objaśnień, jak mi postąpić należy. Wedelsztedt powiada mi, że właśnie kupił sobie kompanję i że zapłacił za nią 12.000 złotych, bo i plac chorążego musiał opłacać przedtem, gdyż mu tak odrazu na kapitanję skoczyć nie po-