Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/91

Ta strona została uwierzytelniona.

niemal tak szeroką i dużą, jak on sam, a z gifesem i furdymentem takim, że miałaby się czego jąć pięść jakiego Goljata. Na śmiech się zbierało, patrząc na tego człowieczynę, choć znowu z drugiej strony coś odpychało od tej figurki, bo migotała oczyma tak chytrze i zdradziecko, a uśmiechała się tak obleśnie i nikczemnie, że mimowoli człek sobie przypominał ową łacińską przestrogę: Hic niger est, hunc te caveto!
Wleciał jak wrzeciono i zasapany, a z straszliwym brzękiem szabliska i zaraz przy drzwiach począł strzelać dokoła oczyma, wołając przytem z całego gardła:
— Mościpanowie oficerowie! Meine Herren Offiziere! Messieurs les officiers! Rotmajster Borawka, agent militarny wszelakich najjaśniejszych dworów europejskich sumituje się Waszmościom wszystkim i ofiaruje usługi swoje. Czołem Mości panowie, czołem! Mam różne rangi, powierzone mi na przedaż w konfidencji, mam regestr wakansów najlepszych, pośredniczę w konfirmacjach, ułatwiam zmianę regimentu za regiment, autoramentu za autorament. Wszystko to czynię z honorowej gotowości, po uczciwem koleżeństwie... Mam także śliczne konie po niesłychanie taniej cenie, wyraźnie jakby kradzione, Mości panowie oficerowie! Przypominam się, Mościpanowie, i proszę o względy; nikt tak nie usłuży jak rotmajster Borawka. Rząd suty, srebrny, husarski! Kto kupi rząd srebrny? Dam za bezcen! Buzdygany kameryzowane, blachmalowe, marcypanowe dla poważnych znaków! Mam ja za półdarmo!