Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Czepce, siatki, egretki, karwasze żelazne, polerowane jak zwierciadła? Prawie to rozdarowuję.
Tak pytlował ustawicznie, chodząc między stoły i kłaniając się na wszystkie strony. Deibel wskazał mi nań i rzekł:
— Oto masz Borawkę, pomów z nim, ale radzę raz jeszcze, ostrożnie. My z Wedelsztedem wyjść musimy na chwilę, ty zostań tu i czekaj nas, nie kończąc interesu.
Gdy się tak z Deiblem żegnam, on bierze mnie na stronę i mówi:
— Mój bracie drogi, muszę cię przestrzec. Mówiłeś mi, żeś Prusakom uciekł poprostu, więc czemu nosisz twój mundur? Wiedzże Waszmość, że cię tu agenci i werbownicy pruscy, co się często po całym kraju snują, kiedyś porwać gotowi...
— Co? porwać mnie z własnego wolnego kraju? — rzekłem — a toćby to już sromota była i gwałt niesłychany... Radbym ja tu widzieć tego, coby mnie tu napastować się ośmielił.
— Nie mów Waćpan wiele, — rzecze na to Deibel — bośmy już na takie rzeczy sami patrzali. Żeby to gwałt był, to prawda, ale tu w Polsce rząd słaby, a bezpieczeństwo publiczne niewielkie. Czy to ty nie wiesz, że kilka lat temu barona Trencka, kiedy zbiegł na ziemię polską, trzykroć wysłanniki pruskie chwytały; dwa razy z ciężką biedą im uszedł, a za trzecim razem w Gdańsku dostał się im w ręce i teraz mizernie gnije w lochach magdeburskich.
Zrobiły te słowa na mnie impresją, i skonfundowały potrosze, bo istotnie tak się rzecz miała, jak