Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.
73

inaczej namyślił, udał, że niby nie słyszy, i przez okno na ulicę wyglądać począł.
— Ano, słysz ty! stary capie niemiecki! — huknie sobie jeszcze głośniej pan Towarzysz, — kiedy pić nie chcesz, to się na sucho wynoś, albo cię przez okno wyrzucę!
I jakby chciał wykonać tę groźbę, porwał się z zydla, choć go tamci mniej pijani powstrzymywali, mitygując łagodnie. Zindygnowała mnie ta obelga dla starca spokojnego, którego miałem za chudzinę i cudzoziemca, więc wstaję z mego miejsca, idę ku staruszkowi, i siadając przy nim, tak mówię:
— Ten pan tu ze mną przyszedł; jak zechce pić, to sam sobie podać każe, a jak zechce wyjść, to wyjdzie, kiedy mu się podobać będzie, a ktoby miał co przeciw temu, to niechaj ten wie, że nie on sam jeden szablę nosi. Waszmość zaś nie po kawalersku sobie poczynasz, że siwego włosa nie szanując, spokojnych turbować się nie wahasz.
Gdym te słowa wyrzekł, ów stary jegomość spojrzał na mnie ostro i rzekł:
— Dziękuję Waćpanu za opiekę, ale ja jej nie potrzebuję, ani nie proszę o nią Waćpana. Nie frasuj się Waćpan o mnie, już ja się tego rycerza z pod wiechy nie boję.
Ozwawszy się takiemi słowy, starzec ów wyciągnął z kieszeni dwa małe, ślicznie oprawne pistolety, kurki odkręcił, na stół je rzucił, a potem założywszy ręce, spokojnie siedział.
Pan Towarzysz tymczasem już chciał szabli dobyć, ale tamci za poły go trzymając, na zydel posa-