Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

bierając z sobą obraz. Taki obraz, to jest wielkie bogactwo i dla popa i dla chłopa; ludzie do niego płyną i grosz płynie jak woda! Soroka wiedział co robi, bo on jest djak w Terszowie, a nie w Busowiskach. Ot co będzie, głupi ludzie. Figa wam będzie!
Słowa Pyłypki sprawiły piorunujący efekt. Sprowadziły kwestyę z mistycznych wyżyn na grunt rzeczywisty i pozytywny, a uczyniły to siłą argumentu, tak zrozumiałego i tak trafiającego do przekonania wszystkich, że ci nawet, co zachowywali się jeszcze sceptycznie i obojętnie, zaczęli się zapalać i unosić.
Pałamarz Makohon, który stał dotąd w milczeniu skruszonego winowajcy, poczuł nagle, że właściwie nie jest winowajcą ale najbardziej skrzywdzoną na świecie istotą, ofiarą czarnej zdrady! Jeżeli kto, to on, jedyna w Busowiskach kościelna osoba, został okradziony, zniszczony, zrabowany, odarty z tego wszystkiego, co mu dać mogła straż nad cudownym obrazem! Gdyby teraz miał przed sobą Sorokę, zdrajcę, poganina, „hadiugę“, z jakąż rozkoszą udusiłby go temi dłoniami, które teraz ściskały się w bezsilnym gniewie!
— Kiedy tak! — zawołał z pasyą — kiedy tak, to my nie damy obrazu, to my go odbierzemy!
Pyłypko zaśmiał się pogardliwie.