dnia Bożego było dużo, można było jeszcze zarobić w polu. Ale zimą ciężko było bardzo, i poczta później przychodziła, i przekopywać się trzeba było przez zaspy śniegu, bo w tych stronach zima ciężka i zawalna, a zarobek cały chyba z przędzy.
Ale to wszystko było niczem, póki żył Wasylko. Do tej strasznej doby, w której „coś przyszło na dzieci“, że im gardła puchły i do trzeciego dnia żadne nie wytrzymało, tak że w Busowiskach ile było dzieci do lat dwunastu, tyle mogiłek na cmentarzu nakopał stary Arseni — do tej doby, kiedy Nasta wracała z pocztą a Wasylka nie było pod Horkawiecką górą, gdzie zawsze czekał na nią z kilku owcami, a ona zdjęta okropną trwogą przeczucia, pobiegła do czarnej chaty za wsią, nie czując ziemi pod bosą stopą, i zastała Wasylka pod przypieckiem na starym kożuchu jeszcze nieboszczyka ojca, z dużemi, okrągłemi oczyma, które jakby z wielkim lękiem i zdziwieniem patrzały na belki, aby się już nazajutrz niczego nie lękać i niczemu nie dziwić na świecie — aż do tej, mówię czarnej godziny, Nasta nie zazdrościła nikomu niczego, była szczęśliwa jak królowa. Czarna, roztargana chata była dla niej wielkiem dziedzictwem, stara grusza gajem rozkosznym, a po-
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.