toczek wesołym muzykantem, któremu się nigdy spać nie chciało. Ale od chwili, jak Wasylko był na cmentarzu, zaszło słonko dla Nasty — jeśli świeciło jeszcze, to dla innych ludzi, nie dla niej; świat się zrobił taki czarny i taki pusty, jak jej chałupa, która dopiero teraz wydała jej się bardzo czarna, tak, jak potok już teraz nie chciał śpiewać, tylko płynęła nim sama żałość, że byłaby go chętnie odwróciła na Paraszyne pole, gdyby była mogła, aby tak nie szlochał ciągle i dał choć zasnąć w nocy. Przedtem kurs codzienny na pocztę i z poczty nie był taki ciężki, mila nie była taka długa; teraz wyraźnie urosła, wyciągnęła się sama z siebie jak żmija. Na gościńcu było wesoło, bo to ludzi i wózków i bryk na nim bywało aż od Turki i od Beskidu, ale to ją zajmowało tylko dopóki, jak sama powiadała, nie zamknęły się jej uszy i oczy, tak, że sama nieraz pomyślała sobie, że na całym świecie, to jest od Łomnieńskich borów aż po górę Baczyńską, bo na tem się dla niej kończył świat i ultima Thule, chyba ona i stary siwy koń w Jolkowym kieracie pod Suszycą, to najpodobniejsze do siebie stworzenia.
Bywało, kiedy Wasylko jeszcze żył, to latem wyprowadzał ją aż pod horkawiecką górę, a gdy wracała, zawsze ni ztąd ni zowąd coś małego,
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.