wspomniał, że Wasylko teraz jest Cherubinem, a ksiądz wikary Dzikowski dodał dalszy ciąg do tego jednego słówka, które teraz jak cień Wasylka biegało za Nastą ze Spasa do Smolnicy, ze Smolnicy do Spasa, szumiało w gałęziach usychającej gruszy i mruczało w potoku — od tego czasu Naście przestało być „wszystko jedno“. Mój Boże, gdyby tak wiedzieć, jaka tam dola Wasylka w jednym z dziewięciu chórów niebieskiego wojska, gdyby tak wiedzieć, coby tu z tej ziemi przebić się mogło przez ten strop niebieski i trafić prosto do Wasylka? Odtąd ta jedna, jedyna myśl zapanowała w Naście, a zbyt wielką była, aby się obok niej pomieścić jeszcze coś mogło w jej głowie.
Nasta nie była nigdy ani śmiała ani wymowna — trudno jej było poradzić się kogo, tem trudniej, że sama nie umiała sobie zdać sprawy, o co jej chodzi. Raz próbowała coś mówić o tem z organistą Wiśniowskim, i zapytała, coby tu robić, aby Wasylko nie był sierotą — „tam“ — dodała tajemniczo i westchnęła... Organista, który się miał za osobę duchowną, uśmiechnął się z politowaniem, popatrzył na swoje cholewy, które się błyszczały tak samo jak u księdza kanonika, i odpowiedział, że jak sama umrze, to Wasylko
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.