Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

ksiądz dziekan Turczmanowicz ze Strzelbic z księdzem Tarczaninem i djakiem Soroką z Terszowa, a zwoławszy gromadę do wójta na podwórze, zaczął przekładać, że tak bez cerkwi dłużej być nie może, że inne biedniejsze gromady nietylko własną cerkiew mają, ale i własnego parocha, że to wstyd i hańba ludzka a szkoda śmiertelna dla dusz; że on, ksiądz dziekan, przed władyką w Przemyślu oczu podnieść nie może, i że władyka bardzo markotny jest na gromadę busowiską, jako najopieszalsza jest w całej jego owczarni i podobna do drzewa suchego, co owoców nie rodzi i spalone będzie.
Słuchała w milczeniu i z wielkim frasunkiem gromada, a słowa o suchem drzewie, co spalone będzie, przeraziły ją bardzo; tamtego roku pogorzało dziesięciu gospodarzy a tego roku czterech; przecież w tem coś i być musi. I niezawodnie coś w tem być musiało, bo ledwie ksiądz dziekan Turczmanowicz skończył, zaturkotało na drodze i z tumanów kurzu wyłoniła się żółta najtyczanka, a z najtyczanki wysiadł sam p. verwalter Krzepela w czapeczce cesarskiej i z trzema złotemi różami na czerwonym kołnierzu.
Rozstąpiła się gromada z wielkim respektem, a p. Krzepela zaczął także mówić do niej jeszcze