chce, to idzie do „sadoczka“, bo ma sadek wiśniowy koło chaty i tam się kładzie wznak na murawie i ręce założy na krzyż, i tak leży i w sine niebo patrzy, a kiedy tak patrzy, to jemu przed oczami cerkiew rośnie i rośnie, tram na tramie, belek na belku, wieżyca na wieżycy, szczyt na szczycie aż po sam „chrest“ — i tak poleży jaką godzinkę, i już ma, i powiada ludziom, że cerkiew jest. A potem bierze lubrykę i pisze kreskę na kresce, i tak popisze chwilę, i ot cała cerkiew napisana. Tylko to bieda jest z Kłymaszką, że jego budowa jest bardzo „pożarliwa“, a to jest, że dużo materyału żre, że i ani nastarczyć, a zawsze musi być co najprzedniejszy. Bo Kłymaszko już taki, że ma bardzo wielkie oko, a jak widzi jaki odwieczny las duży, to mówi: ładny las, jakaby cerkiew z niego! Jak Strzelbiczanie budowali cerkiew, trzy lata temu, pojechał do Kłymaszki do Spryni cały komitet cerkiewny, już z tym papierem, na którym p. Berski z Sambora napisał był całą cerkiew, aby mu pokazać i jeszcze się poradzić, a on z nimi i gadać nie chciał.
— Kiedy murujecie, to murujcie, a ja nie murarz, ja po staremu tak: kiedy cerkiew chłopska, to z drzewa, bo to materyał Bogu miły; szumi
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.