Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

zamiast zwykłych w okolicy chodaków; ale postrzygał wąsy i nosił długie włosy, które spływając białą jak mleko strugą z pod czarnego góralskiego kapelusza z podgiętemi do góry kresami, nadawały mu coś bardzo czcigodnego, patryarchalnego. Był maleńki człowieczek, chudy jak trzaska, z drobną twarzą, zawsze jakby zlekka i filuternie uśmiechniętą, w której uderzały duże niebieskie oczy.
Miejsce, na którem stała dawna spalona cerkiewka, okazało się najlepszem; byłto dość duży plac gładki jak płyta, położony wyżej od sioła i otoczony dokoła odwiecznemi lipami. Kłymaszko mierzył długo sznurami, zapisywał sobie lubryką, pozabijał kołki w różnych punktach gruntu i nie kazał ich ruszać; dał wójtowi Senyszynowi instrukcyę, jaki ma być materyał, a poczęstowany, odjechał.
Od tej chwili zaczęła się w Busowiskach „fabryka“. Plac pusty, wytyczony kołkami, otrzymał tę nazwę, którą niebawem każde dziecko powtarzało z uroczystą powagą. Odtąd nie było nikogo w Busowiskach, ktoby choć raz na dzień nie szedł patrzeć na „fabrykę“, choć zawsze zastawał tensam plac goły i tesame kołki nietykalne, jakby były święte. O każdej godzinie prawie można