Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

o dłutka, a za każdym takim stukiem pryskały okruchy kamienia na ziemię. Choć miała na głowie bielutką chustkę i ubrana była w świąteczną zapaskę malowaną, a nawet od wielu lat po raz pierwszy szklane paciorki włożyła na szyję, wzięto ją za żebraczkę i kazano iść z Bogiem, ale Nasta nie dała się odprawić.
Najtrudniej było o pierwsze słowo, ale jak już raz padło szczęśliwie, mówiła bardzo głośno a szybko, jakby pacierz, wszystko odrazu: Przyszła tu po figurę; powiadano jej, że tu siedzi majster od figury ze skrzydłami, a ona chce z kamienia; ma być figura z kamienia, z twardego, białego kamienia, duża jak cały chłop, co ma skrzydła i pióra na głowie. Ten kamień ma mieć dwa skrzydła, a na głowie mają być pióra i szabla także, taka, jak starosolski kamień, co stoi pod rogatką zaraz koło szewca Sygierycza, a on jest archangeł. Nazywa się Michał i stoi pod daszkiem, tylko że już popsuty i trzebaby go połatać.
Kamieniarz przestał pukać młotkiem i wpatrzył się w Nastę, z której słów wypływać się zdawało, że Sygierycz nietylko jest szewcem ale i archaniołem w Starejsoli, że stoi pod daszkiem i nazywa się Michał.