baba nagle zniknęła z oczu. Ruszył tylko ramionami, a Nasta uciekała dalej i opamiętała się dopiero za rogatką, na przemyskim trakcie.
Co wtedy czuła i myślała, a właściwie co czuła, z tego oczywiście sprawy zdaćby nie była mogła. Czuła się nieszczęśliwą, ale nieszczęśliwą nie bez własnej winy. W uczuciu tem nie było żalu nad własną niemocą, który już sam przez się jest pewnem ukojeniem; było w niem coś z piekącej świadomości zasłużonego upokorzenia. Gdyby Nasta była zdolną do refleksyi, byłaby sobie powiedziała, że nie jest bez winy, że w słabości ludzkiej odbiegła od pierwotnego marzenia matki, i że niewiedzieć jak i kiedy do czystego uczucia ofiary przyłączyło się coś z egoizmu i pychy, że obok matki stanęła „fundatorka“. Ale teraz fundatorka była upokorzona, zdeptana, a została tylko matka, i ta wstydziła się bardzo.
Po tem pierwszem przygnębiającem uczuciu, Nasta zaczęła przychodzić do równowagi, do rzewnej, spokojnej rezygnacyi. Głupia była i koniec — przed ludźmi na chwilę nie mogłaby uchodzić za co innego, jak tylko za nędzną zarobnicę, a przed Bogiem chciała udawać bogaczkę. Kogo tu durzyć — niby Pan Bóg nie wie, co jest Kuniczka, co fundowała murowaną kaplicę, a co Nasta
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.