miechnięte oczy. Za hrabiną chodziła zawsze jak cień wysoka, chuda, niemłoda już kobieta, zawsze popielato ubrana, z bardzo znudzoną twarzą i zawsze ukradkiem ziewająca. I to była owa „popielata panna“, po trzcinie ze złotą gałką drugi nieodłączny atrybut hrabiny.
Tyleż, co hrabina, może nawet więcej, a dlaczego, zobaczymy później, zajmował Nastę ów młody pan, co albo samotny chadzał, albo tylko z hrabiną. Tylko że nie mógł nigdy dotrzymać jej kroku i zawsze przystawał i ciężko oddychał, jakby mu było potrzeba dużo, dużo powietrza i jakby mu ono zawsze uciekało; chciał go moc zaczerpnąć, a nie miał czem, wyraźnie, jakby kto sitem brał wodę.
Ten pan kiedy chce wyjść na „ślimak“, a tak się nazywał pagórek obrosły jodłami, na którym p. Krzepela porobił chodniki, to na każdej ławeczce odpoczywa; a kiedy nareście dostanie się na sam wierzchołek, to już siedzi i siedzi, jakby chciał nocować, Patrzy na góry i pisze coś na dużym papierze; jak się zmęczy, czyta z książki, a jak i tego mu dosyć, to siedzi z napół przywartemi powiekami i bardzo jest smutny. Takby tam siedział samotnie, gdyby nie hrabina, która kilka razy na dzień drobnym, żwawym krokiem pnie się na górę, siada koło niego, odsapnie i zaczyna gadać.
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.