Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Gada i gada tak długo, aż nareście i on gadać zacznie, i tak gadają z sobą żywo, a on jakby go odmieniło, i śmieje się, i żartuje, dopóki się nie zakaszle, i ma wtedy jeszcze bardziej błyszczące oczy niż zawsze, a trzeba wiedzieć, że zawsze się bardzo błyszczą, a takie są duże i takie sine mają obrączki, że zdawałoby się, że codzień rosną i że twarz jedzą. Nasta byłaby przysięgała, że u tego pana z każdym dniem oczy większe i że czarna broda także większa a twarz maleje i niknie, aż źle patrzeć.
Raz, kiedy Nasta zanosiła hrabinie list do altany na ślimaku, widziała już z daleka, jak hrabina coś bardzo prawiła panu Zygmuntowi, położywszy mu rękę na ramieniu, a pan Zygmunt płakał jak dziecko, skrywszy twarz w dłonie, takie białe i cienkie jak opłatki. Hrabina wzięła list od Nasty, popatrzyła na adres i rzekła krótko:
— Od Walentyny — a pan Zygmunt na to słowo wyprostował się, podniósł oczy, a były już suche i jakby bardzo gorące, i wstał prędko z ławki, jakby chciał uciekać. Ale został i czekał, i kiedy hrabina list czytała, patrzał na nią ciągle takiemi oczyma, jakby o coś prosiły i pytały, czy tam czego niema i dla niego? Ale widno nic tam dla niego nie było, bo hrabina list ścisnęła w dłoni, aż pa-