munta, który nie słyszał ruchu bosych stóp na murawie. Wtedy Nasta spostrzegła, że na tablicy był taki sam błękit, jak na niebie, takie same góry sine, jak te, co piętrzyły się w dali, taki sam Dniestr zakręcony pod staromiejskiemi tamami, że na samym dole wyrósł na białym papierze taki sam świerk ciemny, jak ten, co stoi przy chacie Zabereżnego, i że była tam także i Zabereźnego chata — zgoła, że ten cały duży kawał świata, począwszy od najbliższej strzechy aż do garbatego Beskidu, znalazł się na tym małym papierze, takim małym, że stary słomiany kapelusz Wasylka byłby to wszystko zakrył: i drzewa, i sioła, i góry, i Zabereżnego chatę.
Nasta na ten cud chwyciła się obiema rękami za głowę takim gwałtownym ruchem, że p. Zygmunt posłyszał ją za sobą i odwrócił się żywo. Nasta cofnęła się i wydobywszy szybko list, trzymała go wysuniętą naprzód ręką, jak tarczę między sobą a malarzem, bojąc się, że go rozgniewała. Pan Zygmunt uśmiechnął się łagodnie, wziął list i skinął jej głową. Ale Nasta nie odeszła; taka chwila po raz drugi pewnie się jej nie zdarzy; jak z niej nie skorzysta zaraz, to później przepadło. Pan Zygmunt wydobył kilka miedziaków, ale Nasta cofnęła się jeszcze dalej, złożyła obie dłonie jak do
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.