i ucałować chciała nogi artysty, a w oczach błyszczały jej łzy radości.
Pan Zygmunt nie był malarzem z zawodu i obraz dla Nasty był pewnie pierwszym, który miał robić na zamówienie. Dyletant był tylko, ale bogaty w to, czego nie mogą dać studya akademickie ani rutyna zawodu: w talent prawdziwie dostojny i ów szczególny dar organizacyj rasowo-artystycznych, które zmysł piękna tak dalece rozwinęły w sobie, że czują i myślą plastycznie formą i barwą, a geniusz i natchnienie stają się u nich darem niemal fizycznym, że już nie wiadomo, gdzie leży źródło tej łatwości wydobywania pierwiastków idealnych ze wszelkich zjawisk zewnętrznego świata: w oku, co je podpatrzyło, czy też w poduszeczkach palców, co je przeniosły na płótno?
Pan Zygmunt talentu swego nigdy nie cenił, uważał go tylko za towarzysza dobrego w chwilach wyjątkowych, zawsze czekającego gdzieś w przedpokoju i gotowego na zawołanie — i nie pomału był zdziwiony, spostrzegłszy, że wszyscy inni towarzysze, których daleko wyżej cenił, na których daleko więcej liczył, odstąpili go naraz, i pozostał mu tylko ten jeden z szarego końca, zaniedbany i niemal wzgardzony.
Czy to prośba Nasty umiała tak trafić do serca
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.