dobrego człowieka, czy sama myśl stworzenia Madonny dla górskiej cerkiewki podobała się tak artyście, czy też może — i tak było najpewniej — i człowiek i artysta zarazem miał tak wezbraną duszę i tak podnieconą imaginacyę, że potrzebował folgi i chciał niejako wyjść z samego siebie — dość, że p. Zygmunt natychmiast wziął się do pracy i coraz rzadziej wychodził na przechadzkę, ku wielkiemu niezadowoleniu hrabiny, która strofowała go za to, częścią z egoizmu, bo lubiła bardzo jego towarzystwo, ale więcej bezwątpienia z poczciwej troski o chorego, który potrzebował powietrza i słońca i poto przecież tu przyjechał.
Pan Zygmunt wymawiał się, przepraszał, obiecywał poprawę, ale prawdy nie powiedział i całe dnie spędzał przy sztalugach, pracując bez rachuby sił i czasu, nerwami, podnieconym temperamentem, w niecierpliwem pożądaniu końca, bo nie znał potęgi statecznej choćby powolnej pracy, którą prawdziwy artysta reguluje siłą woli, obowiązku, przyzwyczajenia, może nawet tylko tą uczciwą rutyną rzemieślnika, której w sztuce lekceważyć nie należy, bo obok geniuszu, w niej to leży sekret twórczości podziwianych mistrzów.
Szybko wyłaniał się obraz z płótna, tem szybciej, że artysta nie zamierzał wcale nadać mu tro-
Strona:Władysław Łoziński - Madonna Busowiska.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.